Rządy wielu państw w tym przedstawiciele kancelarii premiera, zachęcali Polaków do zakupu samochodu elektrycznego. Programy z dotacjami w stylu „Mój elektryk” miały pchnąć Polskę bardziej w stronę powszechnej elektromobilności. Wydaje się, że w aktualnej sytuacji geopolitycznej umiarkowane efekty tych wszystkich zachęt, mogą być szczęściem w nieszczęściu.
Zagrożenie przerwami w dostawach energii
Małą symulacją tego, co może się wydarzyć, jeśli sporą częścią wszystkich pojazdów na drogach, będą auta elektryczne mamy obecnie w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Z powodu wysokich temperatur i dużego obciążenia sieci elektrycznej przez lodówki, klimatyzatory i inne urządzenia elektryczne, właściciele pojazdów zasilanych przez prąd mają kłopot. Zostali oni poproszeni o ograniczenie ich ładowania, żeby uniknąć długotrwałych przerw w dostawach energii. Tak powstał swego rodzaju paradoks – ludzie zachęceni przez urzędników zostali poszkodowani.
Ludzie bez samochodów elektrycznych wygrali?
W tej sytuacji można przypuszczać, że osoby, które sceptycznie podchodzą do elektromobilności i są ostatnimi w kolejce po samochód na baterię, być może w pewnym stopniu „wygrali”. Paliwo, choć jest coraz droższe, nadal jest dostępne i póki co nie ma wielu ograniczeń w jego sprzedaży. Bez prądu w mieszkaniu, ciągle do pewnego stopnia można jeździć samochodem spalinowym i funkcjonować. Ludzie z samochodami na prąd mają zdecydowanie mniejszą mobilność.
Odchodzenie od węgla i więcej elektryków?
Aktualnie trudno powiedzieć, czy głoszone kilka lat temu plany wygaszania kopalń i przechodzenie na ogrzewanie gazem odkupywanym od Niemiec oraz stawianie na odnawialne źródła energii zostaną zrealizowane. Pojawiła się brutalna rzeczywistość, w której powinniśmy się na nowo odnaleźć. Na logikę wydaje się, że rezygnacja z węgla, bez nowych inwestycji w energetykę w czasach kryzysu gospodarczego, ponownie znacząco spowolni lub nawet zatrzyma rozwój elektromobilności w Polsce.