Unia Europejska pragnie być liderem w transformacji do zerowej emisji CO2. Wspólnota chce od 2035 r. zabierać państwom członkowskim możliwość legalnej sprzedaży nowych samochodów na diesel lub benzynę. Jednocześnie będzie wywierać presję, aby krajowe przepisy wymuszały utrudnianie się używanymi spalinówkami. Chodzi m.in. o coraz szersze strefy czystego transportu lub wyższe podatki w zależności od emisji spalin.
Unijni reformatorzy sądzili, że już są w ogródku i pomysł jest „klepnięty”. Jednak na horyzoncie pojawiła się przeszkoda, która wydawała się już pokonana. Okazuje się, że zabieranie nowych samochodów spalinowych z legalnego handlu nie spotyka się z takim zrozumieniem jak sądzono. Oczywiście, państwa członkowskie dały zielone światło dość radykalnej wersji „Fit for 55”, ale była to raczje zgoda na szereg rewolucji energetycznych, pod które podpięto motoryzację.
Premier ostro o zakazie aut na diesel i benzynę
Sytuacja zaczyna znowu robić się gorąca po słowach premier Włoch, Giorgii Meloni. 45-letnia szefowa włoskiego rządu stwierdziła, że ów zakaz jest kompletnie nieuzasadniony. Podkreśliła przy tym, że jest szkodliwy dla gospodarki kraju, w której produkcja samochodów i części odgrywa ważną rolę. Chodzi przede wszystkim o Fiata, który należy do koncernu Stellantis. Zresztą szef giganta motoryzacyjnego, Carlos Tavares niejednokrotnie podważał sensowność odgórnego, unijnego zakazu.
Giorgia Meloni powiedziała głośno to, czego być może boją się inni. Dała bowiem do zrozumienia, że podobne dylematy są także wśród innych państw członkowskich. „To nie jest rozsądne i myślę, że inne kraje europejskie zgadzają się również z naszym stanowiskiem” – powiedziała Georgia Meloni na konferencji prasowej. Jej obawy wiążą się z ryzykiem masowych zwolnień w kluczowym sektorze motoryzacyjnym. Przy produkcji aut elektrycznych potrzeba znacznie mniej liczebnej kadry. Dodatkowo niektórzy dostawcy (zwłaszcza elementów silnikowych) mogą być zbędni lub niewypłacalni w bardzo krótkim czasie.
Choć 2035 r. wydaje się odległy, to jednak zakaz sprzedaży aut spalinowych jest jedynie wisienką na torcie nowych regulacji. Wszystko przez to, że pakiet „Fit for 55” zakłada regularną i ostrą redukcję dopuszczalnych limitów emisji CO2. To z kolei podnosi koszty produkcji i kwestionuje opłacalność aut na diesel i benzynę. Zwłaszcza w obliczu szeregu dotacji na zakup aut elektrycznych. W praktyce zakaz w 2035 r. może okazać się formalnością, bowiem spalinówki mogą zniknąć z rynku jeszcze w tej dekadzie. Nie z powodu zakazu, a z powodów biznesowych.
Czy samochody elektryczne mają sens?
Temat przejścia z aut spalinowych na samochody elektryczne wywołuje wśród ludzi słuszne wątpliwości. Należy podkreślić, że sama koncepcja aut na prąd jest bardzo słuszna i dużo lepsza od odpowiedników spalinowych. Przede wszystkim w nich energia często nie jest marnotrawiona ciągłą pracą jednostki. Ją (energię) się magazynuje i wykorzystuje tylko wtedy, gdy jest potrzebna. Czegoś takiego przy silniku spalinowym nie da się osiągnąć i z tego punktu widzenia wydaje się on wręcz prymitywny.
Jednak ta technologia wpychana jest na rynek metodą siłową, przez co prototypy próbuje się sprzedawać jako dopracowane produkty. Ogromne koszty, mało praktyczny sposób uzupełniania energii (długie ładowanie) czy krótkie zasięgi (zwłaszcza zimą) to tylko niektóre z zarzutów do aut bateryjnych. Te wszystkie problemy nauka potrafi rozwiązać, ale w swoim tempie. Na razie są to eksperymentalne konstrukcje, choć na pewno w wielu kwestiach fascynujące już teraz.
Niektórych może dziwić, że nie padło nic o zaletach ekologicznych? Nie zamierzam powielać półprawd o tym jak nieekologiczna jest produkcja baterii itp., bo to bardzo złożony i coraz bardziej „zielony temat”. Stety, niestety ludzie mają gdzieś ekologię. Udowadnia to zresztą wysyp ludzi, nawet znanych, którzy negują naukowe badania potwierdzające ocieplanie klimatu. Często mylą go zresztą z pogodą, ale to temat na zupełnie inną rozprawę.