„Wracajcie do domu” takie napisy pod adresem turystów nie są rzadkością
Hiszpańskie Costa del Sol co roku odwiedzają miliony turystów. Ze względu na klimat, fale odwiedzających ten region napływają przez cały rok. Miejscowi wydaje się, że mają już dość i są coraz bardziej sfrustrowani faktem, że napływ obcokrajowców wywraca ich życie do góry nogami.
Na ulicach Malagi wszędzie można zobaczyć, co chcieliby przekazać przyjezdnym, często w bardzo dosadny sposób. Naklejki zamieszczone na ścianach, czy drzwiach centrum miasta stanowią bardzo jasny przekaz. „Wracaj do domu”, „To był kiedyś mój dom” to najłagodniejsze hasła, bo można przeczytać także, co nieco o „śmierdzących turystach” albo “go f*cking home” (a tu puta casa).
Wydaje się to zrozumiałe dla kogoś, kto codziennie ma do czynienia z efektem napływu coraz większych fal turystów, ale także obcokrajowców, którzy zdecydowali się tam pozostać na stałe. Z punktu widzenia turysty wiem, że Maladze trudno jest się oprzeć. Wszystko jest tu doskonałe. Od kuchni, po niezwykłą przyrodę, położenie i klimat. To z Malagą związane są wyjątkowe postacie jak Pablo Picasso i Antonio Banderas. Dlaczego jednak naklejki? Skąd taki pomysł i frustracja mieszkańców tego miasta?
W Maladze ciężko już się czuć jak w domu
Spaceruj ulicami Malagi, mijasz wielu ludzi. Nawet w marcu dało się zauważyć sporą ilość turystów, zarówno spacerując wzdłuż plaży, jak i odwiedzając lokalne perełki architektury i kultury. Mieszkańcy chcieliby ich wysłać wszystkich do domu, bo to oni zmieniają ich życie w koszmar.
Z inicjatywą naklejek, jak informuje EuronewsTravel, wyszedł właściciel baru Dani Drunko prowadzący w Maladze bardzo uczęszczany bar o nazwie Drunkorama. Rozpoczął kampanie na antyturystyczne naklejki, rozwieszając je w całym mieście. Hasła często stanowią te, jakie podrzucali mu stali bywalcy baru.
Niechęć do przyjezdnych wynika z faktu, iż w pewnym momencie on sam poczuł się „wyrzucony z domu”. Jak wyjaśnia w rozmowie z lokalną gazetą, rozpoczął kampanię po tym, jak wynajmujący po blisko 10 latach odmówił negocjacji wysokości czynszu. Nie zgodził się nawet na sprzedaż nieruchomości. To dlatego, że postanowił oferować go na krótkoterminowy wynajem dla turystów. Jednak nie tylko oni mają chrapkę na nieruchomości w Maladze.
To urokliwe miasto na swoją siedzibę wybrało około 630 firm technologicznych, w tym Google. To spowodowało w efekcie napływ cudzoziemców- pracowników zdalnych i cyfrowych nomadów. Kto nie chciałby pracować w takim środowisku? Z danych hiszpańskiego Narodowego Instytutu Statystycznego (INE) wynika, że ośmiu na 10 nowych mieszkańców Malagi stanowią obcokrajowcy.
Dla mieszkańców oznacza to możliwość życia z wynajmu, jednak generuje problem z dostępem do ważnych sklepów, winduje ceny w restauracjach oraz nieruchomości do zakupu. Cytowany w artykule EuronewsTravel właściciel baru skarży się, że nie może liczyć na sklep z narzędziami, gdy coś mu się w barze zepsuje. Takie miejsca znikają z centrum, bo turyści ich nie potrzebują.
Inicjatywa naklejek spodoba się wielu innym mieszkańcom Malagi. Teraz sami je naklejają, licząc, że dalszą ekspansję cudzoziemców uda się powstrzymać.
Lokalni politycy też dostrzegają problem natłoku turystów
Lokalny polityk Dani Pérez na X – dawniej Twitterze – także wyraził swoje niezadowolenie z powodu przeludnienia w Maladze.
„Spacerując ulicami #Málaga, praktycznie niemożliwe jest znalezienie budynku mieszkalnego, który nie ma zamka i hasła, ale @pacodelatorrep kontynuuje bez kiwnięcia palcem dla mieszkańców Malagi, wypędzając ich z miasta, w którym się urodzili”
Nie da się ukryć, że trudno jest pogodzić jedno i drugie. Problem z milionami turystów ma także Barcelona. Tam można było zobaczyć graffiti z informacją: „Plujemy ci do piwa. Dzięki!”, ale turyści nadal tłumnie przyjeżdżają.
Nie lepiej jest na Majorce, czy Wyspach Kanaryjskich. Tam również daje się do zrozumienia turystom, że nie są mile widziani hasłem „wracajcie do domu”. Nadmierna turystyka nie jest jednak domeną Hiszpanii. Także władze Wenecji nie radzą sobie z tym problemem. W związku z tym m.in. zakazano wpływania statkom wycieczkowym do zagrożonego systemu kanałów.
Dla nas, czyli tych, którzy te miejsca odwiedzają, błaganie o zaprzestanie odwiedzin oznacza, że powinniśmy siedzieć w domu, albo postawić na mniej uczęszczany kierunek. Tyle że takie generują dodatkowe koszty związane z dojazdem w miejsca odległe od portów lotniczych. Z drugiej strony odpływ turystów oznacza, brak gotówki w miejskiej kasie. Zatem ciężko o jednoznaczne rozwiązanie, by wilk był syty i owca cała.