Super Bowl nie ma szans ze światem piłki
Amerykanie często twierdzą, że wszystko, co robią, jest najlepsze na świecie. Często przekraczają w tym granice absurdu, nazywając zwycięzców swoich lig zawodowych mistrzami świata w danym sporcie. Być może ktoś tam nie rozumie, że w takich sportach, jak chociażby koszykówka, czy hokej, są mistrzostwa świata i rozgrywane są między reprezentacjami najlepszych krajów. W koszykówce aktualnym mistrzem świata są Niemcy, którzy pokonali USA w półfinale. Zaś w przypadku hokeja mistrzem jest Kanada. Stany Zjednoczone w obu turniejach nie zdobyły nawet medalu. No cóż – zostawmy to. Niech żyją w swoich przekonaniach o wiecznym mistrzostwie i wybitności.
Nie neguję faktu, że Super Bowl to wielkie show. Dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się sportem, jest to oczywiste. Chociaż z drugiej strony jest też tak, że… no właśnie, wiele osób ogląda to wydarzenie tylko dla show. A dokładniej… dla „halftime show”. Stadion zamienia się wtedy w scenę. Mamy koncerty, pokazy, a w telewizji nadawane są reklamy z budżetem, który trudno sobie wyobrazić. Każdy chce puścić reklamę – tworzoną tylko na to wydarzenie – przed największą możliwą publiką w telewizji. Sport też w tym jest, ale dla postronnego obserwatora czasami schodzi na drugi plan.
Jak to jest z tą oglądalnością?
W nocy z niedzieli na poniedziałek Kansas City Chiefs pokonali San Francisco 49ers, po raz kolejny sięgając po puchar. W Stanach Zjednoczonych mecz obejrzało 123,4 mln osób. To wzrost w porównaniu do poprzedniego roku, kiedy to mecz oglądało 115 mln osób tylko w Stanach. Trzeba dodać do tego 40 milionów osób z pozostałych krajów, co tworzy nam globalną oglądalność na poziomie 155 mln osób. W tym roku, możemy to nawet zaokrąglić, bo nie ma to większego znaczenia, finał Super Bowl mogło oglądać około 170 milionów osób. Pewnie było mniej, ale jak już stwierdziłem, dokładna liczba nie ma w tym przypadku znaczenia, ponieważ…
Ponieważ tak czy inaczej Super Bowl nie będzie nawet blisko najważniejszych meczów w świecie piłki nożnej. Wspomniałem już, że poprzednie Super Bowl przyciągnęło na całym świecie 155 mln osób przed telewizory. Czerwcowy finał piłkarskiej ligi mistrzów pomiędzy Manchesterem City i Interem na całym świecie obejrzało… 450 milionów osób. I bynajmniej nie jest to rekord, bo kilka lat temu kiedy Real Madryt pokonywał w finale Liverpool, przed telewizorami wydarzenie śledziło około 700 milionów osób. Rozumiecie to – gdzie 450, nie mówiąc o 700 milionach, przy 155… okej – nawet tych „podkolorowanych” 170 milionach…
To dalej nic. Będzie jeszcze trudniej
Natomiast to nie Liga Mistrzów może pochwalić się największą oglądalnością w świecie piłki nożnej. Sam mecz otwarcia poprzedniego piłkarskiego mundialu pomiędzy Katarem i Ekwadorem zobaczyło 550 milionów osób. Natomiast finał i wielką batalię Argentyny z Francją, pojedynek Messiego z Mbappe, śledziło, uwaga, 1,5 miliarda osób na całym świecie. To oficjalna informacja, potwierdzona m.in. przez „Reuters”, czy FIFĘ. I tutaj dla NFL są już potężne ciężary. Ich „największe show na świecie” oglądało 10 razy mniej osób, niż finał piłkarskich mistrzostw świata. Super Bowl to wielkie wydarzenie, natomiast – umówmy się – porównując je do największych meczów piłkarskich jest czymś, co niewiele znaczy. A to, czy Amerykanie to rozumieją, czy nie, to już zupełnie inny temat.