Ani ja, ani nikt z moich znajomych nie zamieszkał w jednym ze 100 tys. obiecanych mieszkań, a przedstawiciele starszych pokoleń wciąż nie doczekali się 100 mln zł od Lecha Wałęsy. Ta druga sprawa jest o tyle ciekawa, że może być swego rodzaju fundamentem tego tekstu. Bowiem ćwierć wieku temu SN wskazał, że nie można domagać się przed sądem spełnienia od polityków wyborczych obietnic.
Sto milionów dla każdego!
Niespełna 25 lat temu jeden z wyborców pozwał byłego prezydenta RP Lecha Wałęsę o zapłatę 1000 zł w związku z jego obietnicą wyborczą z prezydenckiej kampanii w 1990 r. Wałęsa powiedział wtedy, że kiedy dojdzie do władzy, wypłaci każdemu Polakowi 100 mln starych złotych. Sądy tą nierealną do spełnienia obietnicą zajmowały się dosyć długo.
Dopiero w uchwale z września 1996 r., odpowiadając na pytanie prawne sądu rozpatrującego sprawę: czy hasła wyborcze, będące częścią składową kampanii wyborczej, mogą być źródłem zobowiązań cywilnoprawnych, a w związku z tym, czy dopuszczalne jest dochodzenie na drodze sądowej roszczeń, których źródło tkwi w hasłach wyborczych?, Sąd Najwyższy odpowiedział uchwałą, że: „Nie jest dopuszczalne dochodzenie na drodze sądowej spełnienia obietnic wyborczych” (sygn. akt III CZP 72/96). Tymczasem kolejny festiwal obietnic trwa w najlepsze.
Donald Tusk w trakcie swojego expose zapowiadał comiesięczne sprawozdania z działalności „gdzieś w Polsce”, niezależnie od tego, ile osób przyjdzie na takie spotkanie. Czy odbyło się coś takiego w styczniu? Nie kojarzę. – napisał na X użytkownik Radek Karbowski.
I faktycznie, w 33 minucie tego materiału słychać wyraźnie, że wspomniane wyżej sprawozdania z działań rządu mają wejść w życie. Sprawdziliśmy i z naszych informacji wynika, że w styczniu jednak nic takiego nie miało miejsca. Czy to znaczy, że Donald Tusk złamał właśnie obietnicę z expose? Wszystko na to wskazuje.
A co by było, gdyby tym razem rozliczyć polityków z ich słów?
Odpowiedzialność za obietnice wyborcze jest częścią szerszej problematyki odpowiedzialności za słowo w życiu publicznym. W demokratycznym kraju państwo powinno zapewnić obywatelom pewność co do wypowiedzi przedstawicieli organów państwowych. U nas jednak, w przeciwieństwie chociażby do Japonii czy Irlandii, politycy dalej mogą mówić wszystko, co tylko ślina na język przyniesie.
Wynika to z prostego faktu – ani obietnic wyborczych, ani powyborczych nie można kwalifikować w Polsce jako przyrzeczenie publiczne. Zatem aby obietnice wyborcze mogły być źródłem zobowiązań, pomiędzy stronami – jednostką a społeczeństwem powinna zostać zawarta umowa. Z kolei aby do niej mogło dojść, potrzebny jest consensus, czyli zgodne oświadczenia woli. Czy to ma szansę przejść w naszym kraju? Nawet nie będziemy starali się odpowiedzieć na to pytanie, bo sami wiecie „jak jest”.
Pozostaje mieć nadzieję, że politycy pamiętają, iż zmiany sympatii politycznych spowodowane rozczarowaniem z dotychczasowej działalności publicznej, mogą być bardzo dotkliwe w skutkach. W tym miejscu chyba najlepiej jest przypomnieć słowa Ewy Kopacz, która podczas składania dymisji rządu w 2015 roku powiedziała: . „A na koniec drodzy państwo, coś z własnego doświadczenia, coś co będzie przestrogą dla PiS-u i może pocieszeniem dla wielu Polaków, otóż, moi drodzy, każda władza przemija. Dziękuję bardzo”.